wtorek, 9 czerwca 2015

Welcome back

Przed przeczytaniem posta radzę upewnić się, że jesteś osobą silną emocjonalnie, gdyż treści w nim zawarte ( szczególnie w ostatniej części ) mogą przyprawić o delikatnego doła...

Dla lepszego odbioru polecam również włączyć TO:



W zyciu każdego przychodzi taki czas kiedy nic nie wychodzi a jedyne co masz ochotę zrobić to obejrzeć jadący pociąg od spodu. Taaak dokładnie ten czas znowu nastał 

WELCOME BACK

Kiedy już myślałam, że nareszcie podniosłam  się po wszystkich porażkach i że życie już mnie niczym złym nie zaskoczy, postanowiło mnie uświadomić w tym jak bardzo się mylę i tak za jedną katastrofą nadchodzi kolejna.... i kolejna,,,, i kolejna ( sądzę, że wszyscy już załapali na czym to wszystko polega...).

Tak więc wszystko zaczęło się od wystawienia ocen wiadomo szału nie ma ale tragedii też nie, ale szczerze kto by się tym przejmował. Przecież co roku wygląda to tak samo. Dzięki Bogu to już przed ostatnia taka sytuacja. A wtedy będę mogła spojrzeć na wszystkich i powiedzieć bez zastanowienia PIERD**** SIĘ ( To oczywiście przejaw mojej jakże ogromnej sympatii do miejsca jak i osób znajdujących się w mojej przecudownej szkole) 

Drugą jakże sympatyczną sytuacją było zakończenie pewnej znajomości, na której zaczynało mi cholernie zależeć. Najbardziej bawi mnie jednak fakt, że to wszysko dla mojego dobra. SERIO? Dla mojego dobra też dzwoni się do mnie od tygodnia o 4 rano... ale to przecież objaw sympartii OCZYWIŚCIE

Oczywiście mój kochany wychowawca musiał dolać oliwy do ognia i to PODWÓJNIE. Poprawienie najważniejszej oceny czyli sprawdzianu przecież nie gwarantuje wystawienia oceny na jaką się liczyło. Przeciez to logiczne NIEPRAWDAŻ?  Udzielanie się w życiu szkoły i klasy nie gwarantuje również wystawienia pozytywnej oceny z zachowania ależ skąd....

Dodatkowo za kilka dni czeka mnie rezonans magnetyczny, który ma dać mi odpowiedź co tak dokładnie zadziało się z moim kolanem i kiedy będę miała ewentualną ( a raczej oczywistą) operację.  Poza tym anemia po raz kolejny daje o sobie znać tym razem jednak bardziej oczywiście. Poranne omdlenia/zasłabnięcia stają się już rutyną. Po wstaniu z łóżka po prostu muszę przytulić się do podłogi, takie przyzwyczajenie. 
A może to lepiej, może poważna choroba to coś czego potrzebuje? Może to właśnie ona ma mnie uwolnić od tego wszystkiego co dzieje się woku mnie? A może to właśnie cierpienie nią spowodowane ma mi uświadomić, że tak na prawdę woku mnie nic nie jest tak złe jak mi się wydaje?
Szczerze mówiąc sama zaczynam się zastanwiać co jest gorsze.


Wiem jedno, mój los nie napisał jeszcze zakończenia mojego życia i pewnie jeszcze chwilę mu to zajmie, Mam nadzieję jednak, że gdzieś po drodzę znajdę trochę szczęścia, którego teraz tak potrzebuję.,,



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz